niedziela, 7 października 2012

Podróż sentymentalna - do Czech mam za darmo


06 października 2012 - sobota

Pamiętam dobrze moją pierwszą "daleką" podróż motocyklem. Było to w weekend majowy 2010 roku. Na Zephyrku byłam wtedy w Górach Stołowych, Kotlinie Kłodzkiej, pięknych winklach po czeskiej stronie i na piątkowej imprezie na Stodolni w Ostravie. Winkle mnie wtedy zmiażdżyły. Zmęczyły i zdołowały. Ale cóż, miałam zerowe pojęcie o technice jazdy, gdyż był to w zasadzie mój pierwszy sezon motocyklowy, a doświadczenie opiewało na chyba niecałe tysiąc kilometrów.

Ostatnio moje życie to seria ciasnych zakrętów i postanowiłam przewietrzyć głowę, przenieść się na czeskie zakręty i pokonać je jeszcze raz. Sprawdzić, czy tym razem pójdzie mi lepiej niż wtedy.
W sobotę wstałam wcześnie rano, sprawdziłam pogodę za oknem - zgodnie z prognozami zapowiadał się piękny dzień.


Ubrałam się, wrzuciłam kilka jabłek do tankbaga, zapakowałam aparat fotograficzny i ruszyłam do garażu po Gustawa. Nie tracąc czasu wpadłam na A4 i ruszyłam na zachód. W Katowicach, na wysokości Trzech Stawów przypomniałam sobie jak "wtedy" wyprzedziły nas dwa albo trzy rosomaki "pędzące" po autostradzie. Ich koła były większe od motocykli... Z autostrady zjechałam na Nysę, i skierowałam się na Głuchołazy. Tam zafundowałam Gustawowi i sobie śniadanie - "zupa" do pełna i hot dog. Nie muszę mówić kto zapłacił za jedzonko więcej...

Po czeskiej stronie zaczęła się zabawa! Trasa przez Cervonohorske Sedlo była genialna. Świetny asfalt, serpentyny, zero ruchu, jesienny krajobraz dookoła. Po przejechaniu przełęczy idealna pogoda jakby się pogorszyła - zeszło trochę chmur i wilgotnej mgły, ale i tak było pięknie. W Sumperku miałam nie lada dylemat - czy jechać trasą sprzed dwóch lat, w kierunku Ostravy, jak zakładał pierwotny plan, czy pokręcić się po okolicy. Wybrałam drugą opcję i skierowałam się na Hanusovice. Po drodze postanowiłam nadrobić fotograficzne zaległości (Leff, dziękuję za mój mały wypasiony statyw do aparatu który kupiłeś mi w Sienie!).











Z Hanusovic skierowałam się na Stare Mesto. Przejeżdżając przez jedną z przełęczy tak się zachwyciłam tym co było dookoła, że niewiele myśląc wjechałam na łąkę, położyłam się na trawie, patrzyłam w niebo i jadłam jabłka. Cudowna chwila w cudownym miejscu;  niczym niezakłócony spokój. Myśli płynące przez głowę jak chmury po niebie. Słońce grzało mnie przez motocyklowe ciuchy. Było pięknie. Mogłam tam zostać...
















Ze Starego Mesta skierowałam się ku polskiej granicy. Jechałam przez urocze drogi wzdłuż których rosły stare drzewa z liśćmi we wszystkich możliwych jesiennych kolorach. Liście leżące na drodze wirowały w powietrzu po przejeździe motocykla - fantastyczny widok w lusterkach... Winkle prowadzące "do Polski" były tak cudowne, że po przejechaniu ich "do góry" postanowiłam je przejechać "w dół". Jak już to zrobiłam, to stwierdziłam, że musi być w okolicy jeszcze więcej fajnych winkli, więc uderzyłam na Kraliky, a stamtąd wzdłuż granicy w kierunku Zieleńca. Krajobraz miejscami przypominał toskańskie widoki z włoskiej wyprawy w sierpniu







W Zieleńcu kiedyś o mało co nie byłam na jakichś zawodach narciarskich, ale w końcu na nie nie pojechałam, nie pamiętam nawet dlaczego. W każdym razie zaskoczył mnie rozmiar tego ośrodka - myślałam, że jest mniejszy. Trochę zgłodniałam i zastanawiałam się, czy stanąć w którejś z knajp na zupę, ale w końcu stwierdziłam, że w ośrodkach narciarskich je się zimą. Pojechałam więc dalej, w kierunku Kłodzka.W międzyczasie stanęłam na punkcie widokowym i "zdjęłam" okolicę.






W Kłodzku z sentymentem popatrzyłam na Twierdzę, gdzie rok temu był forumowy zlot. W efekcie na żurek w chlebie stanęłam dopiero w Otmuchowie. Stamtąd ruszyłam w kierunku A4, aby dojechać do Krakowa jak najszybciej... Chwilę przed postojem zauważyłam, że zaświeciła mi się kontrolka ABS i przestał działać prędkościomierz i zliczanie kilometrów. Z jednej strony - fajnie, jadę "za darmo". Z drugiej - niefajnie... chyba czujnik zastrajkował... może trzeba przeczyścić... wszak Gustaw w tym sezonie tylko raz "brał prysznic". W każdym razie wyjazd przez dłuższą chwilę sponsorowała liczba 32229 (mil) na wyświetlaczu... Co ciekawe, przy odpalaniu moto wszystko przez chwilę działało, żeby za chwilę znów "się zwiesić". Dziwne. Wszystko zaczęło działać jak należy "na stałe" podczas przelotu autostradą. Jeszcze dziwniejsze... (Jarek, chyba muszę się do Ciebie uśmiechnąć - wymienimy klocki i sprawdzimy "osochozi").

Do Krakowa dojechałam około 19:00. Przejechałam jakieś 700 km. A wieczorem czekała mnie jeszcze jedna motocyklowa atrakcja - pierwsze urodziny MotoRadio :)

3 komentarze:

  1. Świetne foty, fajnie się czyta i ogląda! Pozdro :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Czechy mają śliczne krajobrazy, a jeszcze jak podziwia się je z motocyklu - bomba!

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetna relacja! Oby takich więcej! Bardzo dobrze się czyta Twojego bloga, można się zainspirować podróżami motocyklowymi :)

    OdpowiedzUsuń