sobota, 1 lipca 2017

Moto Corsica 2017 - Dzień 5 - Królewskie schody

2 maja 2017 - wtorek

Rankiem port cargo daje się we znaki - od świtu kontenery wjeżdżają i wyjeżdżają z promów, które następnie wypływają z portu oznajmiając to przeciągłym dźwiękiem. Standardowo dzień zaczynamy od śniadania, potem pakowanie i "na koń".

Z Ajaccio wyjeżdżamy główną drogą, prawie autostradą. Lekko gubimy się przed wjazdem w podrzędną dróżkę D302 - ale sprawnie zawracamy i skręcamy tam gdzie trzeba. Asfalt iskrzy się w słońcu. Lokalny listonosz trochę nas kąsa na winklach, ale nie dajemy się wyprzedzić. Powietrze pachnie skoszoną trawą a z drogi widać panoramę Ajaccio.







Droga jest pozakręcana jak paragraf. Ciekawe czy winkle mogą się kiedyś znudzić?



Wspinamy się na przełęcz św. Eustachego, gdzie robimy sobie krótką przerwę.
















Ruszamy dalej, ale co chwilę zatrzymujemy się, żeby chłonąc widoki. Bo jest pięknie. A że nie jest zbyt bezpiecznie rozglądać się za bardzo podczas jazdy (grozi zjechaniem z drogi, co przypominają wraki samochodów tu i tam), to postoje są częste.














W Sartene zatrzymujemy się, żeby coś zjeść. Niestety knajpki są albo pełne wycieczek emerytów, albo nie działają. W efekcie wchodzimy do jednej z piekarni, gdzie pani sprzedająca robi nam solidne kanapki ze świeżej buły ze śmierdzącą szynka i jeszcze bardziej śmierdzącym serem. Do tego espresso i jesteśmy jak nowo narodzeni.


Dalsza droga. jest wciąż pełna zakrętów, ale jej jakość jest lepsza, co pozwala na nieco szybszą jazdę. Mijamy patrol żandarmerii - obowiązkowo "lewa w górę" :) Widoki naprawdę robią wrażenie.









Dojeżdżamy do Bonifacio. To urocze miasto, nazwane tak od swojego założyciela w IX w., stoi na białych klifach. Niestety nie mamy czasu na podróż statkiem wycieczkowym, żeby podziwiać je z morza, zostaje nam tylko zdobycie go drogą lądową. Dojeżdżamy w okolice twierdzy. Parkujemy motocykle pod Pomnikiem Legii Cudzoziemskiej i idziemy pozwiedzać.






Zaczynamy od jednej z głównych atrakcji miasteczka - Schody króla Aragonii. Za 2,5 E od osoby można się solidnie zmęczyć. Schody liczą 187 stopni, a przewyższenie to... 65 metrów. Legenda głosi, że powstały w ciągu jednej nocy w 1420 roku. Żołnierze Aragonii, bezskutecznie próbujący pokonać dzielnie broniących się mieszkańców, podjęli ostatnia próbę zdobycia miasta budując pod osłoną nocy wspomniane schody. Jednak zanim zostały ukończone zaalarmowani nietypowym hałasem mieszkańcy kolejny raz odparli wroga. W obliczu tego faktu, Król Aragonii porzucił ambicję zdobycia Bonifacio (i w efekcie całej Korsyki), odpłynął i nigdy nie powrócił. Na dole schodów zaczyna się ścieżka, którą można dojść do niewielkiej zatoki.
















Utracone kalorie nadrabiamy lodami. Miętowo-cytrynowe są g-e-n-i-a-l-n-e. Zdecydowani jedne z najlepszych, jakie kiedykolwiek jadłam. Łazimy wąskimi uliczkami miasta. Zastanawiające jest, jak lokalesi poruszają się tu samochodami (może dlatego królują krótkie i niewielkie auta).




Ech... Idealnie byłoby tu zostać na noc, bo miejsce jest super klimatyczne, ale ceny noclegów są poza naszymi możliwościami budżetowymi.

Żeby wrócić na główną drogę trzeba przejechać przez kawałek starej części miasta. Jeszcze tylko zaliczamy tankowanie, a ja dodatkowo smarowanie łańcucha, i możemy powoli jechać. Na stacji też spotykamy pierwszą kobietę na motocyklu. Do tej pory wszystkie napotkane motocyklistki były pasażerkami.


Mamy plan znalezienia jakiegoś kempingu z bungalowami na plaży, więc co jakiś czas zapuszczamy się w boczne drogi, ale na końcu żadnej z nich nawet jak są plaże, to bez interesującej na infrastruktury.

Na nocleg zatrzymujemy się w Porto-Vecchio. Morki znowu mieszkają w garażu. W przewodniku czytam, że miasto ma trochę niechlubną historię - aż do czasu osuszenia okolicznych bagien w XIX w.  było ono malarycznym centrum Korsyki. Choroba dziesiątkowała mieszkańców, co doprowadziło ich do przesiedlania się na wzgórza w okolicy. Samo centrum miasta też jest położone wyżej, i oczywiście wspinamy się tam stromymi uliczkami.





Po chwili gubingu dokujemy się w barze, gdzie zamawiamy duże (!) Pietry. Fajnie tak stać na ulicy - dosłownie - i pić piwo. Obok grupa facetów ma za to wielką michę z lodem, w której piętrzą się małe buteleczki Hienekena. Przed knajpą dwukrotnie przejeżdża kolejny fajny samochód -  biała Lancia Delta Integrale. Jednak nie robi tyle hałasu co nasze burczące brzuchy. Idziemy więc coś zjeść - trafiamy na w miarę sensowna knajpkę, w której obsługuje nas czeska kelnerka, więc możemy chwilę pogadać nie używając angielskiego.




Potem jeszcze chwilę kluczymy uliczkami miasta, a następnie kierujemy się do hotelu. Na szczęście w tą stronę jest w dół :)











Przejechane: 199 km



Informacje praktyczne:
  • Do oznakowania dróg trzeba się przyzwyczaić - numery dróg napisane są dopiero na drogowskazie w miejscu skrętu - łatwo przegapić właściwą drogę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz