środa, 12 lipca 2017

Moto Corsica 2017 - Epilog

Korsyka w planach była już jakiś czas. chyba nawet dwa lata temu myślałam o tym, żeby tam pojechać, ale za każdym razem brakowało finalnej decyzji.

W tym roku też mało brakowało, żeby wyjazd był do Grecji, do dawno obiecanej Olivierowi Kalamaty.

Szkoda, że nie da się jechać wszędzie naraz...

Korsyka: Tak samo jak Bhutan czy Kolumbia - to świetne miejsce do jazdy po winklach. Prostych dróg jest niewiele, a zakręty potrafią solidnie zmęczyć. W dodatku dookoła jest pięknie i czasem trudno skupić się na drodze, a to grozi niefajnymi konsekwencjami. Wyspa ma jednak dwie poważne wady - jest daleko od Polski i jest droga. Zarówno w kwestii zakwaterowania, jak i paliwa czy wyżywienia. Piwo w knajpie potrafiło kosztować 8 euro...

Moto: Olivier spisał się świetnie. Kierowniczka w jednym miejscu trochę gorzej, przez co Olivier ma nowe otarcia na gmolach, stopce bocznej i wgniecenie w tłumiku... Gmole może najbliższej zimy wypadałoby lekko odświeżyć, bo zaczynają mieć lekko rdzawy kolor ;) Ale przynajmniej motek używany zgodnie z przeznaczeniem. A ja mam mocne postanowienie, żeby lepiej opanować jazdę w terenie. Mam nadzieję, że główny wyjazd sezonu mi w tym pomoże. No i znalazłam chętnego, który powiedział, że ze mną poćwiczy offy i nawet ma motek treningowy :)

Towarzystwo: Z Piotrkiem nigdy wcześniej nie jeździłam na moto. Znaliśmy się z kilku piwnych wyjść, ale podróżniczo to był wyjazd w ciemno. Ale okazało się, że jest fajnie. Zrozumienie na drodze, co ułatwiało wszelkie manewry pomimo braku komunikacji interkomowej. Do tego podobne podejście to tematu trasy, zakwaterowania, wydatków, jedzenia, przerw, sposobu jazdy. Nawet nasze motki mają zasięg taki sam, więc tankowanie było synchroniczne. Kolejny raz eksperyment wyjazdowy się udał, więc śmiało "polecam się na przyszłość" :)


Okiem Piotrka:

Jak mawiają klasycy „wszystko dobre co się dobrze kończy”, korsykańska przygoda dobiegła końca.

Agata poprosiła mnie żebym napisał parę słów do epilogu, krótkie podsumowanie widziane moimi oczami.

Kiedy zapadła decyzja o wyjeździe na Korsykę, postanowiliśmy, że z Wiednia do Livorno pojedziemy pociągiem-lawetą. Z jednej strony to nowa – fajna przygoda, możliwość poznania zakręconych motocyklistów, z drugiej bez sensu gnać 1000 km nudnymi autostradami. Cenowo wychodzi podobnie. Oczywiście takie podróżowanie spotyka się z falą hejtu od "prawdziwych motocyklistów", którzy to nie uznają żadnych lawet itp. Ale mam na to wy.......

Jeżeli chodzi o samą Korsykę to z czystym sumieniem stwierdzam, że jest to istny raj dla motocyklistów. Miliony winkli i piękne widoki. Naprawdę można się podszkolić w technice jazdy. Tutaj dopiero wychodzi, kto i jak jeździ na motocyklu :)

Jeżeli chce się fajnie pojeździć to polecam wyjazd przed lub po sezonie - w sezonie jest tu mnóstwo aut i tłumy turystów. Drogi są wąskie z ciasnymi zakrętami, gdzie niejednokrotnie 3 to max. bieg. A na dodatek to żadna przyjemność wlec się za sznurem kamperów.

Pomimo wyjazdu w maju, wyspa zaskoczyła nas cenowo - nie spodziewaliśmy się, że jest aż tak drogo, ale dzięki temu brzuch zmalał, bo piwko piło się sporadycznie :)

Był to mój pierwszy wyjazd z Agatą. Nie ukrywam, że obawiałem się, czy dam radę nadążyć, czy nie będę zamulał, bo ja to cienias jestem :). Na szczęście nasz styl jazdy, tempo i rodzaj motocykli są podobne więc było git. Mało komu udało się nas "bzyknąć", a wcale nie zasuwaliśmy jakoś bardzo. Dodatkowo mamy zbliżone priorytety co do podróżowania, tzn. jeździmy i zwiedzamy ile się da, eksplorujemy boczne i podrzędne drogi. Deszcz nie jest żadną przeszkodą. Nikt nie miał stresu i urazu dumy kto będzie przewodnikiem na drodze, może to dlatego, że Agata nie czyta mapy do góry nogami ;)

Wielkie dzięki za towarzystwo i wspólnie pokonane winkle.



Przejechane: 2143 km



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz