niedziela, 8 października 2017

Kirgistan 2017 - Dzień 11 - Do trzech szpitali sztuka

07 sierpnia 2017 - poniedziałek

Słońce wschodzi za górą, więc po obudzeniu wcale nie jest ani szczególnie jasno, ani ciepło. Mały Kirgiz już nam we wszystkim asystuje. Najpierw przyjeżdża na krowie, a potem na koniu. Dzięki temu mamy przegląd całego inwentarza w dobytku rodziny. Zbieramy się z obozu po śniadaniu. oczywiście wszytko dzieje się pod czujnym okiem lokalesów, którzy, jak wczoraj, patrzą na nas ze wzgórza. Hania jeszcze tylko przynosi w baniakach wodę ze źródełka i możemy ruszać.

Jesteśmy w naprawdę uroczej dolinie prowadzącej do Susamyru i wspinamy się na przełęcz, na której czeka nas mała niespodzianka. Śnieg. Motocyklom udaje się przejechać wąskim pasem gdzie śnieg już stopniał, ale delica musi poszukać okrężnej drogi (na szczęście o to nie jest trudno, choć wymaga pokonaniu kilku serpentyn dodatkowo.











Na przełęczy spędzamy kilka chwil delektując się wspaniałymi okolicznościami przyrody.












Potem zjeżdżamy, ale po zaledwie kilku kilometrach Ola identyfikuje dziwne dźwięki wydawane przez jej KTMa. Konsylium Orlic pod dowództwem Emi ustala co może być przyczyną, co po dłuższej chwili potwierdza Sambor, gdy do nas dojeżdża. Pokręcenie kilkoma śrubkami polepsza sytuację i możemy jechać dalej.







Standardowo, jak to na szutrach, trzymamy odstępy i jedziemy w miarę pojedynczo, czekając na siebie na skrętach czy skrzyżowaniach.

Trzeba bardzo uważać na zwierzaki - ja o mały włos dwa razy nie mam bliskiego spotkania z psami, które wyskakują pod koła z krzaków albo rzucają się w pościg z kosmicznymi przyspieszeniami.






Za Susamyrem zaczyna się asfalt, aż ostatecznie dojeżdżamy do głównej drogi prowadzącej z Biszkeku do Osz. Tam czekamy na całość ekipy.



Niestety czekamy długo. Okazuje się, że Aneta miała niemiłą glebę i uszkodziła sobie nogę. Po przerwie na lunch (tym razem kurdak - czyli baranina z cebulą) jedziemy w kierunku Tałas, gdzie chcemy skonsultować temat nogi Anety.



Z głównej drogi skręcamy w boczą, bardziej widokową, ale też dość uczęszczaną. Na początku ciśnienie podnoszą nam spłoszone konie, przy których GaGatek Emi i ja mamy hamowanie awaryjne z układem choreograficznym, bo jedziemy w tempie dość blisko siebie. Potem są świetne serpentyny i fajny asfalt, ale też i sporo ciężarówek, więc nie można poszaleć.

Gdy zbliżamy się do Tałas robi się coraz bardziej gorąco, ale też pojawiają się drzewa. Na miejscu krążymy od szpitala do szpitala, aż w końcu w trzecim Aneta zostaje zdiagnozowana - nie ma złamania.




Możemy więc jechać na nocleg - szutrami. Prowadzi delica, więc się za nią mocno kurzy. Wjeżdżamy przez szlaban do uroczej doliny i jedziemy w górę rzeki. W pewnym momencie chwilę po ruszeniu po krótkim postoju uślizguje mi się tylne koło i przewracam się. Na prostym odcinku, zupełnie "bez powodu". Trochę zwalam na tylna oponę ale pewnie to ja jestem d*pa. W ogóle jakoś mi gorzej. Zaczyna drętwieć prawa ręka. Wlokę się gdzieś na końcu składu, nieobecna. Szybko nadchodzi zmierzch, więc stajemy nad rzeką na nocleg. Mam ochotę płakać.


Nie pociesza nawet zjawiskowo piękny wschód księżyca (niektórzy myślą, że to mocny reflektor świeci za górą nad nami). Dzisiaj jest pełnia. Księżyc świeci niesamowicie jasno oświetlając skały i sprawiając, że rzeka wygląda jak płynne srebro.


W głowie gra mi "No matter what"...



Przejechane: 311 km



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz