wtorek, 21 listopada 2017

Kirgistan 2017 - Dzień 16 i 17 - I skończyło się rumakowanie...

12 sierpnia 2017 - sobota

Do trzeciej nad ranem leje, ale poranek jest słoneczny. Poranne procedury wykonujemy pod czujnym okiem lokalnego dziadka i jego wnuka, którzy zaglądają z wielką ciekawością do każdego namiotu i wypytują o każdą rzecz w naszym ekwipunku. Podczas mycia talerzy po śniadaniu staję na śliskim kamieniu i wpadam w butach do wody. Zakładam więc klapki i idę umyć kubek, pamiętając, że kamienie są śliskie. Staję na jednym, który na taki nie wygląda. Ale za to się chwieje - ląduję w wodzie po raz drugi, ku uciesze ekipy. Chwilę po mnie, myjąc swoje gary, wpada do rzeki GaGatek, śmiejąc się, że powtarzała sobie w duchu, żeby nie popełnić moich błędów. Czyli dzień zaczynamy od dwóch Agat w wodzie ;)

Tankujemy na najbliższej stacji. Mają tu też gastrobudkę z hamburgerami z opcją drive-thru, z której korzystają lokalesi na koniach ;)

Podjeżdżamy pod ostatnia na naszej trasie przełęcz. Jest zimno. Przy drodze są "stoiska" z paliwem i kulkami kurutu.








Przed przełęczą czeka nas jeszcze jeden tunel. Długi, ale oświetlony. Motocykle mogą wjechać, ale ciężarówki mają tu ruch wahadłowy.


Po trzech kilometrach tunel się kończy i wita nas... śnieg padający z nieba. Na szczęście lekko. Przed nami piękny widokowy zjazd krętą, szeroką drogą. Trzeba tylko pamiętać, że motocykle jednak nie są szosowe, ale jedzie się wyśmienicie, choć jest zimno...







Jak zwykle lokalni kierowcy potrafią zaskoczyć - na jednym z łuków o 180 stopni po prostu w spokoju przepakowują towar z jednej naczepy do drugiej. Można? Można.



Na końcu wąwozu, gdy wyjedzie się spomiędzy skał są bramki i tu już musimy zapłacić. Nie jest to łatwe, bo trzeba uiścić po 45 COM od motocykla, więc to wyższa matematyka.


W ramach rozgrzewki a jednocześnie czekając na wszystkich idziemy do knajpki na czaj, pielmieni i bliny. Wszystko smakuje wyśmienicie.




Coś jednak długo nie ma Asi i naszego malinowego króla. Jak się okazuje - w motku Asi padło łożysko, więc trzeba było go zapakować na jedną z ciężarówek jadących do Biszkeku. Ostatnie kilometry Asia przejedzie w aucie serwisowym. Może to i dobra opcja, biorąc pod uwagę to co nas czeka na kilkudziesięciu kilometrach dojazdówki do Biszkeku.


A czeka nas pełny program z wirowaniem. Brawurowa jazda, walka o swoje na ruchliwej drodze, gdzie nie panują żadne zasady. Dobrze, ze chociaż temperatura jest dla nas łaskawa i nie leje się z nieba żar.

Dojeżdżamy do hotelu. Tam czeka na nas założone piwo. Wszystko się udało. Robimy kilka fotek upamiętniających tę chwilę.




Zanim dopijemy piwo musimy wykonać jeszcze jedną misję - umyć motocykle. Dwie przecznice obok jest myjnia, więc z niej korzystamy, za jakieś 150 COM od motka. Teraz możemy w pełni cieszyć się z powrotu.


Część popołudnia spędzamy na bazarze, gdzie kupujemy pamiątki. Nie jest to łatwe - większość straganów zawiera typową "chińszczyznę". Ale można też kupić siodło czy rzeźbioną kołyskę. Niestety ostatnia sprawa, którą tam załatwiamy powoduje spadek humorów - wymieniając pieniądze w kantorze GaGatek zostaje oszukana na kilkadziesiąt dolarów. Facet jest magikiem - trzy osoby patrzą mu na ręce, a temu i tak udaje się nas oszukać...







Na kolację jedziemy do "Pur Pur" - restauracji z prawdziwego zdarzenia. W dodatku takiej, która poniekąd zwiastuje przyszłoroczny plan Orlic - jest to bowiem knajpa po części gruzińska. Większość z nas zamawia więc gruzińskie dania. Kirgiskiej kuchni chyba mamy chwilowo dosyć ;)


Wieczór upływa pod znakiem pakowania się, a noc jest nieprzyzwoicie krótka. Można nawet wątpić w zasadność pójścia spać.


Przejechane: 196 km



13 sierpnia 2017 - niedziela

Część z nas, która wylatuje dzisiaj musi wstać o 2:30... Na trzecią mamy zamówioną taksówkę na 6 osób. Samochód podjeżdża punktualnie, ale nie ma miejsca na zabranie bagaży, więc trzeba zamówić kolejną. Na szczęście nie trzeba na nią czekać jakoś przesadnie długo.

Na lotnisku panuje totalny chaos. Trzeba ustawić się w jednej z dwóch kolejek, które są po przeciwnych stronach hali. Stajemy w jednej, ale gdy jesteśmy już tuż tuz okazuje się, że to ta niewłaściwa. Idziemy więc do "naszej", a tam totalne zatwardzenie. Jest już dobrze po czasie boardingu kilku Orlic, zanim jeszcze przejdziemy przez kontrolę dokumentów i bezpieczeństwa. Na szczęście tym razem samoloty czekają.


W moim samolocie nie działa "entertainment system", więc muszę sobie zapewnić rozrywkę we własnym zakresie. Nadrabiam więc zaległości czytelnicze.

Loty do Stambułu, Warszawy i kolejny do Krakowa mijają bez problemów. Znowu się udało. I choć prawa ręka wciąż drętwieje, to już myślę o tym, żeby wsiąść na motocykl i gdzieś pojechać.

1 komentarz:

  1. Całkiem możliwe, że się minęliśmy w Kirgistanie :)
    Troszkę w tym czasie kręciłem się po okolicy na moto

    OdpowiedzUsuń